O nienasyconych pragnieniach i głodzie Boga

 "Obudziłem się z takim samym uczuciem jak zwykle. To było trochę jak smutek, ale bardziej jak głód. Najlepszym określeniem byłaby pustka. Cokolwiek to było, chciałem żeby zniknęło. W ciągu godziny od przebudzenia to uczucie zwykle odchodzi. Wystarczy kawa i wiadomości sportowe. Gdy sprawdzam e-mail jest już dobrze. Na daną chwilę jestem wypełniony. To uczucie - czymkolwiek jest - znika. Ale łatwo ponownie osuwam się w pustkę. Jeśli nie za godzinę, to następnego dnia. Najszybciej napełnia mnie technologia, dlatego lubię media społecznościowe i to, co mogę w nich znaleźć. Nie wymaga to ode mnie wiele, ale też nie trwa długo. Jeśli portale nie pomagają, muzyka zawsze mnie napełnia, zwłaszcza gdy prowadzę samochód. Puszczam w kółko te same piosenki, które poprawiają mi humor. Byłem pusty - teraz jestem pełny. Mam milion sposobów, żeby się wypełnić. Nawet nie wspomniałem telewizji, kina, wakacji na plaży, zakupów, dekorowania domu. Mogę mieć wszystko, czego chcę. Mogę wypełnić się czym chcę. Muszę tylko przekonać siebie samego, że to dobry pokarm, zapragnąć go. Potem to już tylko kwestia zerwania wybranego owocu z drzewa".

Takim doświadczeniem dzieli się pewien trzydziestolatek. Ale podobną historię, być może z innymi detalami, mógłby opowiedzieć każdy z nas. I taką historią jest też opowiadanie, które słyszymy dziś w Ewangelii. Jedni nazywają je "przypowieścią o synu marnotrawnym", inni "o miłosiernym Ojcu". Ja nazywam je przypowieścią o nienasyconych pragnieniach, jakie kryją się w ludzkim sercu. Każdy z nas ma w swoim wnętrzu tęsknotę, pewien rodzaj głodu czy pustki. I Jezus w swojej przypowieści pokazuje mechanizmy, poprzez które próbujemy odnaleźć nasycenie.

Młodszy syn, którego nazywamy "marnotrawnym" chce napełnić się wszystkim, co proponuje mu świat. Punktem wyjścia jest dla niego posiadanie majątku - myśl, że pieniądze dadzą mi zaspokojenie, że moje braki nasycę tym, co będę mógł sobie zafundować. Ale wewnętrzna tęsknota wydaje się być nieugaszona, stopniowo potrzebne są coraz to silniejsze bodźce. W domu mi niewygodnie, więc wyjadę w dalekie kraje. Egzotyczne podróże też przestają wystarczać, więc zaczynam żyć rozrzutnie. Trwonię majątek szukając coraz mocniejszych doznań, więc może zaspokoi mnie niezobowiązujący seks z prostytutką. I nagle okazuje się, że w poszukiwaniu nasycenia człowiek spada na samo dno, jest upodlony do tego stopnia, że oddałby wszystko, by nażreć się przy świńskim korycie. Droga zaspokojenia swoich pragnień kolejnymi bodźcami oferowanymi przez świat może zakończyć się na manowcach grzechu.

W synu marnotrawnym odnalazłby się zapewne Zacheusz tak bardzo pusty przy swoim bogactwie. Odnalazłaby się Samarytanka, która zmieniała kolejnych mężów i pozostawała nienasycona. I być może odnajduje się w nim każdy z nas zawsze wtedy, gdy zaczyna się napełniać tym, co nie przynosi zaspokojenia, a w efekcie kończy się grzechem.

Zupełnie inną drogę wybiera starszy syn, który szuka nasycenia pozostając w domu. Wydaje mu się, że wewnętrzną pustkę zapełni swoją własną pracą, zewnętrznym przestrzeganiem zasad. Jest przekonany, że dzięki zdobytym zasługom i osiągnięciom będzie doceniony, że w ten sposób zaspokoi swój duchowy głód. To obraz człowieka religijnego, dla którego miłość Boga to coś, na co trzeba sobie zasłużyć, co będzie mi się należeć za wierną służbę. Również i ten brat nie ma żadnej relacji z Ojcem. Żyje w subtelnym skoncentrowaniu na samym sobie i swoich osiągnięciach.

To przerażające, że można być tak bardzo gorliwym w swojej religijności, a jednocześnie pustym duchowo. Zapatrzonym we własne zasługi, a odrzucającym relację, jaką proponuje Bóg. Być może w tym starszym synu odnalazłby się Nikodem, który nie rozumiał, że trzeba narodzić się na nowo. Z pewnością także Szaweł, który próbował być sprawiedliwym przez wzorowe wypełnianie Prawa. I odnajduje się w nim każdy z nas zawsze wtedy, gdy wiarę zaczyna traktować bardziej jak kodeks etyczny niż przestrzeń spotkania z Bogiem.

Paradoksalnie to duchowe zepsucie starszego brata jest gorsze niż grzeszny upadek młodszego. Bo ten marnotrawny wreszcie zrozumiał, że głód i wewnętrzną pustkę ostatecznie jest w stanie zaspokoić tylko Ojciec. Pojął, że wszystkie odpowiedzi, które nie sięgają Boga, są niewystarczające. Co więcej, okazuje się, że to nasycenie, jakie On oferuje przekracza nasze oczekiwania. Nie proponuje wyrównania rachunków przez służbę, ale po prostu zaprasza na ucztę. Tymczasem starszy brat tak kurczowo trzyma się własnej sprawiedliwości, że nie chce pozwolić, by Ojciec go nasycił. Odmawia wejścia na ucztę.

Myślę, że nie trzeba mówić już więcej. Teraz trzeba tylko uczciwie stanąć oko w oko z pytaniami: czym się nasycam? gdzie szukam zaspokojenia? czym z dnia na dzień karmię moja duchową pustkę? Wielki Post dany jest nam właśnie po to, byśmy odsunęli na bok każdy erzac, którym usiłujemy się zaspokajać i poczuli głód, jaki może nasycić tylko relacja z kochającym nas bezgranicznie Ojcem.