Benedykt XVI: wspomnienie
Tamten ciepły, wiosenny wieczór na długo zostanie w mojej pamięci. Rzymskie Lungotevere jak zwykle w okolicach osiemnastej było zakorkowane, a charakterystyczny dźwięk klaksonów mieszał się z pokrzykiwaniami, jakie wydobywały się z ochrypłych gardeł kierowców. Niepomny na uwagę Iwaszkiewicza, że "ruch tu piekielny, a spalinami można się udusić", szedłem wzdłuż Tybru, niespiesznie zmierzając w stronę Piazza San Pietro. Kiedy jednak poprzez motoryzacyjny gwar niespodziewanie przedarł się mocny dźwięk dzwonów watykańskiej bazyliki, zdecydowałem się natychmiast przyspieszyć kroku. Chwilę potem wyraźnie widziałem już biały dym unoszący się nad dachem Kaplicy Sykstyńskiej. Zaczęło się wzruszające oczekiwanie na werdykt zakończonego co dopiero konklawe. Obserwowałem pęczniejący z każdą minutą Plac Świętego Piotra. Przyglądałem się emocjom, jakie malowały się na twarzach napływających ze wszystkich stron ludzi. Modliłem się za nowo wybranego papieża. Był 19 kwietnia 2005 roku. Fala r