O noworocznych postanowieniach

Zazwyczaj w pierwszych dniach nowego roku obserwowałem gwałtowne zwiększenie liczby osób pojawiających się na siłowni i basenie. Tłumy, które z początkiem stycznia ruszyły do przybytków kultury fizycznej, by zadbać o formę i zrzucić nadprogramowe kilogramy, w kolejnych tygodniach zaczynały sukcesywnie topnieć. To oczywiście typowy finał traktowania nowego roku jako magicznej cezury, po której wszystko stanie się odmienione. Tymczasem nagły zryw, który zderza się z szarą rzeczywistością i brakiem natychmiastowych efektów, nieuchronnie kończy się porażką.

Niemniej jednak osobiście bardzo lubię robić noworoczne postanowienia. Traktuję je przede wszystkim jako wyzwania długofalowe i staram się je planować według sprawdzonej taktyki, którą kiedyś podsunęła mi koleżanka. Metoda nosi nazwę SMART i wskazuje jakie cechy powinny przejawiać zakładane przez nas cele. Powinny być one zatem: Skonkretyzowane (określam co dokładnie zamierzam osiągnąć), Mierzalne (wiem jak sprawdzić, że to osiągnąłem), Akceptowalne (wybieram coś, co jest dla mnie ważne), Realne (zakładam, że jest to możliwe do zrealizowania) oraz Terminowe (ustalam w jakim czasie to osiągnę). Dodatkowym bodźcem, który skutecznie motywuje mnie do wytrwania w postanowieniu jest fakt, że rozpowiadam o nim jak największej liczbie znajomych. W ten sposób wyznaczam sobie "strażników" mojej determinacji i "kibiców" całego przedsięwzięcia. Świadomość tej zewnętrznej kontroli i jednoczesnego dopingu znakomicie pomaga opierać się ewentualnym zniechęceniom.

Metoda SMART doskonale sprawdziła się dwa lata temu, gdy postanowiłem przygotować się do przebiegnięcia półmaratonu. Rozłożone na kilka miesięcy treningi zakończyły się udanym debiutem w zawodach, a biegi na dystansie 21,0975 km na dobre wpisały się w mój grafik startowy. Co więcej, bieganie półmaratonów zrodziło w mojej głowie kolejny projekt sportowy, o którym niebawem napiszę.